Delikatnie wygięła usta, starając się aby grymas zbyt obszernie nie spowił jej delikatnej twarzy, dopiero co obmytej pod strugą zimnej wody. Podciągnęła nogi pod brodę i ułożyła na nich głowę, nie mając siły dłużej obserwować poczynań Morgana, krzątającego się z kąta do kąta jakby pełnił rolę wyjątkowo niespokojnego psa wartowniczego. Jej wzrok zwinnie przemieścił się na Ricka, leżącego na dwuosobowym, małżeńskim łóżku w pokoju obok. Aż trudno było uwierzyć, że ten człowiek dopiero co kilka godzin temu leżał nieprzytomny w opętanym przez złe mary szpitalu, nie reagując na krzyki, wrzaski i jęki towarzyszące całej masakrze.
-Chciałabym, żeby to wszystko się skończyło. -Westchnęła na głos, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Nie miała pojęcia jak wiele w tę wypowiedź przelała niepewności i skrywanych głęboko przez całą noc uczuć. Jedyne o czym miała prawo teraz myśleć podobnie jak miliony normalnych ludzi to to jak dostać się do rodziny. Nie obchodziło ją, że według opinii Morgana już dawno nie żyją. Beth całe życie stąpała po ziemi jako niezłomna optymistka i nawet teraz nie zamierzała tego zmieniać. Wolała myśleć, że wszystko się jeszcze ułoży, jednocześnie nie mając zamiaru dać się zabić. Spojrzała sennym wzrokiem na swoje dłonie i przymknęła zmęczone powieki. Mężczyzna rzucił w jej kierunku jakieś niezrozumiałe słowa, ale ona już nie kontaktowała. Zapadła w niespokojny sen, przepełniony urywanym oddechem.
-Beth, do cholery jasnej. Uważaj co robisz! -Po raz pierwszy miała okazję zobaczyć lekarza w tak rozchwianym stanie emocjonalnym. Daleko mu było do opisywanego w książkach dla studentów opanowania. Zacisnęła usta, skinęła głową i po raz kolejny wróciła do zszywania rany jednego z poszkodowanych. Nie spoglądała już w kierunku swojego pracodawcy tylko postawiła na zachowanie zimnej krwi, pomimo krzyków bólu i lamentów docierających do jej uszu.
-Jak skończysz zajmij się kolejnymi. Zaraz wrócę. -Usłyszała rozchwiany głos lekarza tuż przy swoim boku, ale nie zdołała w żaden sposób odpowiedzieć, albowiem mężczyzna szybkim truchtem wybiegł z sali. Nie mając nad głową faceta, który mógłby się na nią wydrzeć cicho odetchnęła, wypuszczając powietrze z ust. Pozostawiła zaszytą ranę samą sobie i wstała na rozdygotanych nogach, wycierając niedbale zakrwawione ręce o biały fartuch. Uniosła dłoń do twarzy, starając się opanować i szybko podeszła do kolejnego z potrzebujących, reagując na jego gorące błagania.
-Pokaż mi to. -Poprosiła cicho, nachylając się nad zasłanianym przez szczupłe dłonie uchem. Całe szczęście pacjentka usłuchała jej prośby i wykonała ją bez oporu. Blondynka szybkim ruchem sięgnęła latarki leżącej na szafeczce i nakierowała strumień światła na miejsce w którym powinno być ucho. Ale go nie było. Nie mogąc się powstrzymać zagryzła wargę, ostatkiem sił powstrzymując odruchy wymiotne. Porozrywana skóra bezwładnie wisiała na resztkach tego co powinno być uchem.
-Sama sobie nie dam z tym rady. Pójdę po Bannera. -Mruknęła w kierunku łkającej i widocznie roztrzęsionej dziewczyny, a następnie skierowała się do drzwi. Nie było szans aby sama sobie z czymś takim poradziła. W końcu była tylko studentką. Potrafiła zszyć rozcięcie na czole, nodze, dłoni, ale bez przesady. Jak przyszyć coś, czego już nie było? Przyśpieszyła kroku, chcąc w końcu mieć to za sobą. Chciała wrócić do domu. Do ojca i siostry. Szpital miał pełne ręce roboty, a rannych ciągle przybywało. Nie miała nawet czasu obejrzeć wiadomości aby konkretnie wiedzieć co się działo. Na wykonanie telefonu do rodziny także jej nie zezwolono. Komórki zostały zarekwirowane tuż przed tym jak wybuchła ta cała panika. Zacisnęła usta, przymrużając oczy w celu dostrzeżenia czegokolwiek w mroku korytarza. Dopiero teraz zorientowała się, że światła praktycznie nie ma, a jedynym co dawało widoczność były jakieś pojedyncze kinkiety na ścianach, dające delikatny, blady blask na przemierzaną drogę. Krzyki także ucichły. Nie było już czuć, że w szpitalu przebywa żywa dusza. I chyba to najbardziej ją przeraziło. Stała w miejscu, bojąc się nawet zaczerpnąć powietrza, tak jakby to miało zdradzić jej obecność. Wytężyła wzrok, nie poruszając się ani o milimetr. W oddali coś zaczęło szurać, jakby ktoś wyjątkowo niezdarnie chodził, potykając się na każdym kroku o własne nogi. Z sali, która przed chwilą została przez nią opuszczona doszedł do jej uszu wyjątkowo nieprzyjemny wrzask imitujący warczenie. Najpierw jeden, a potem kolejny i kolejny. Beth tyle wystarczyło. Ruszyła biegiem przed siebie, czując ogarniające całe ciało uczucie paniki. Skręciła w prawy zakręt i ponownie zatrzymała się w miejscu o mało nie zanosząc się krzykiem. Nie, wzrok nie płatał jej figli. Przed nią stała cała banda zniekształconych ludzi. Znikome światło podkreślało ich deformacje i wcale nie był to przyjemny widok. Wystarczył aby do gardła cofnął się wcześniejszy obiad, a nogi poniosły ją w odwrotną stronę. Warczenie się nasilało, a wraz z nim szuranie o podłogę. Blondynka widząc ucieczkę jedynie w zabarykadowaniu się pognała do pierwszego lepszego pokoju w którym nie roiło się od flaków i wnętrzności zjedzonych ludzi. Rozejrzawszy się po pomieszczeniu dopadła do szafki z lekami, którą przesunęła w stronę drzwi, aby je bardziej utrwalić, po czym zwymiotowała na podłogę. Na chwilę straciła zdolność kontaktowania, a przez to wszystko przebijał się jedynie odgłos walenia w drzwi i głuche charczenie. Podparła się jedną z dłoni o blado żółtą ścianę, a następnie zwróciła zielono szare tęczówki na faceta podłączonego do aparatury. Jego oczy były otwarte, a spojrzenie zadawało tylko jedno, zasadnicze pytanie.
Co się tu do cholery dzieje?
-Musimy uciekać. -Rzuciła bez czekania, wzdrygając się w momencie w którym jedna z ohydnych rąk przebiła się przez cienkie drewno. Nie myślała o tym co się wyprawia w tym chorym miejscu, ale wiedziała, że zostanie tutaj nie byłoby dobrym pomysłem. Podbiegła w dwóch krokach do ciemnowłosego dając mu dobitnie do zrozumienia, że nie ma czasu na wyjaśnienia i pomogła mu wstać, odpinając ciało od zbędnej aparatury. Musieli wyjść przez okno. I wyszli. Mężczyzna którego imienia nie znała poradził sobie ze skokiem z pierwszego piętra o wiele lepiej niż później z chodzeniem, natomiast Beth skręciła nadgarstek. Uciekali do nikąd. A przynajmniej takie było pierwotne założenie.
Krzyknęła stłumionym przez czyjąś dłoń głosem, odsuwając się od jej właściciela na jak najdalszą odległość. Spojrzała z szokiem wymalowanym na twarzy na Morgana, a następnie objęła się ramionami, starając opanować zdradziecki organizm.
-Przepraszam. Gdybyś krzyknęła ściągnęłabyś nam na głowę masę szwendaczy. Musiałem zareagować. -Powiedział z pewną dozą skruchy w głosie, unosząc dłonie ku górze w obronnym geście. Blondynka tylko pokręciła głową, biorąc głębokie wdechy i wydechy. Pomogło. Stopniowo uspokajała się, nie pamiętając kolejnej części swojego snu, będącego jednocześnie prawdziwym wydarzeniem z wczorajszej nocy.
-Przyjdź za chwilę coś zjeść. Przyda ci się. Rick też już się obudził. Chyba wszyscy powinniśmy trochę ochłonąć i porozmawiać. -Dodał Morgan, wstając na równe nogi i posłał jej coś w rodzaju pół uśmiechu. Nie miała pojęcia czy to miało dodać jej otuchy, czy też wręcz przeciwnie, ale zgodziła się skinięciem głowy. Nie posiadała siły ani tym bardziej ochoty aby dodać od siebie coś więcej.